środa, 30 listopada 2011

Co ma piernik do frustracji?

A o tuż to, że wypalam się fizycznie i psychicznie...już mam totalnie dość. Czego? Chorowania. Moje dzieci chorują, chorują, chorują i końca nie widać. Teraz na dokładkę doszła nam chora babcia i tak kisimy się w domu, cztery baby kłócąc się, przepychając i zderzając w kuchni. Co tym razem? No tego jeszcze nie było...od kilku dni Zośkę złapało jakieś ohydne ropne zapalenie spojówek( biedne dziecię przez dwa dni ledwo na oczy widziała, bo tak się jej sklejały strasznie) Do tego kaszel, katar i tak razy dwa( od dziś już trzy). Tak więc policzyłam dziś, że wykonuję ruchy łyżką do ust dziewczyn ok trzydzieści razy dziennie( 3 x dziennie po 5 łyżek ustrojstwa każda), do tego dochodzą krople do nosa jakieś dziesięć razy dziennie, gonitwa z Fridą za młodszą, zapasy ze starszą i kroplami do oczu i tony chusteczek!!!! Jestem wyczerpana.... Na pocieszenie nastawiłam ciasto na piernik staropolski z przepisu Tatter, a z kilku łyżek ciasta i dodanej mąki pozwoliłam tej ledwo widzącej powycinać ciasteczka. Niech ma coś z życia.
p.s Apel do Królowej Śniegu : Przybądź do nas i powybijaj te zmutowane wirusy!!!. Chyba pierwszy raz marzę o mrozie !

czwartek, 24 listopada 2011

Jestem biedronką, wiesz?

Tak. Dziś wielki dzień dla wszystkich małych biedronek.... uroczyste pasowanie przedszkolaków... matka ze szklanymi oczami, nie mogąca uwierzyć że ta biedronka z krzywą grzywą to jej, własna, wypieszczona, wygłaskana, domowa biedrona... ojciec dumny klikający milion zdjęć( szkoda, że bez lampy :P) wystraszony, że coś mu umknie, którejś z chwil nie uwieczni na zawsze, ogromnie szczęśliwy...młodsza siostra czująca się w przedszkolnej grupie jak ryba w wodzie, bijąca brawo i podrygująca w rytm piosenek, dumna ze swojego pierwszego lizaka ( dałam, dałam, a co miałam zrobić jak wszystkie dzieci jadły?), biegająca z ekscytacji( tu już nie wiem, czy z powodu lizaka czy całego wydarzenia?)...i w końcu nasza własna ciemnowłosa biedrona dumna ("jak się dziś czułaś?"- zapytałam jej przed snem, "byłam z siebie dumna"- odpowiedziała), przybiegająca do matki przy każdej wolnej okazji ( tak sobie pomyślałam podążając za moim nowym idolem Juulem, że właśnie na tym polegała jej współpraca ze mną, przybiegała widząc moje łzy i czułam, że chce być ze mną w tej chwili, pocieszyć mnie - starałam się być twarda, ale oczy same szkliły mi się jak szalone), czekająca z niecierpliwością na rożek ze słodyczami.

niedziela, 20 listopada 2011

Zimno, ciepło - Girdwood, Alaska

Od czasów TEGO wpisu nie napisałam nic o perypetiach mojej przyjaciółki, która za głosem serca wyruszyła baaaaaardzo daleko, zostawiając wszystkich i wszystko( w tym mnie :/). Z jej historii miłosnych mogłaby powstać świetna książka, dużo by można było napisać i opowiedzieć...ja jednak skupię się na tym co jest teraz. W telegraficznym skrócie : jej wyjazd na Alaskę okazał się być strzałem w dziesiątkę, mimo iż facet do którego pojechała okazał się kompletnym dupkiem i już po kilku dniach wiedziała, że to wszystko to jakaś pomyłka. Nie wróciła jednak do domu, została tam i chwytając się jakiś dorywczych prac spędziła kilka miesięcy w miasteczku wielkości Karpacza wśród zupełnie obcych jej ludzi ( swoją drogą podobno bardzo miłych, przyjaznych i otwartych). Przypadkiem poznała Jego. On trochę starszy, całkiem inny niż ten, za którym popędziła na drugi koniec świata, lubiła go ale zakochiwała się w nim bardzo powoli. Nie była pewna. Wróciła i zatęskniła. Jednak to była prawdziwa miłość. Rzuciła pracę i wyjechała mając już bilet tylko w jedną stronę. I nie wraca...bo miłość kwitnie. Co prawda w  minus trzydziestostopniowym mrozie... I oby tak dalej, ale może by tak jednak trochę bliżej :P? Oto jej codzienne widoki.Voila!

 Coś na rozgrzanie :) :

czwartek, 17 listopada 2011

Teatr cieni

 
A jeszcze coś do posłuchania. Znacie? Lubicie? Bo ja ostatnio bardzo!

środa, 16 listopada 2011

Hania i kalendarz

Ku pamięci! Nasza Hania uwielbia grzebać w pudełku z kredkami, już zaczyna mazać kreski smakując przy tym każdy nowy kolor. Przynosi ciągle książki( tę większe pcha po podłodze) by jej poczytać, ładując pampersową pupcie człowiekowi na kolana. Wciąż skacze i podryguje. Zaczyna się z nami komunikować za pomocą mowy : tak, ne, da, ja, am. Naśladuje zwierzaki : chał, ciii( kici), kwa kwa, aaaaaaa( takie mocno gardłowe- to konik :P). Mogłaby godzinami sterczeć na parapecie i obserwować ptaki wyjadające ziarna z naszego karmnika. Małpuje Zośkę. Sama nabija widelcem i pije z kubeczka (oczywiście małe ilości) i z butelki po wodzie z ustnikiem. Karmi lalki i duplowe ludziki, podlewa kwiatki... "Strasznie duża" zaczyna być. Gdzie ten mój mały dzidziuś się podział?
p.s Zobaczcie jakie cudo wynalazłam dla dziewczyn. Uroczy drewniany kalendarz adwentowy, już stoi i cieszy oko, ale czekamy do pierwszego grudnia (codziennie jednak sprawdzając czy aby na pewno szybciej nie zapełnił się smakołykami).

piątek, 11 listopada 2011

Szaleństwo

Jak je zobaczyłam na blogu Doroty wiedziałam, że je na pewno zrobię. Nie wiedziałam tylko, że tak szybko nadarzy się okazja. Zostaliśmy my dziś zaproszeni na parapetówkę do znajomych więc chciałam zabłysnąć i ciach...stworzyłam cake pops z Tego przepisu. Tak na marginesie nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy by zrobić ciasto na patyczku, dobrze, że innym główki pracują. Szkoda tylko, że dziś czuję się fatalnie( oczy na zapałki, głowa pęka i dudni, z rąk wszystko mi wypada), i zamiast oblewać parapety siedzę w domu, opróżniłam kilka patyczków( pyszne i mega słodkie) i kończę ten dzień. Dobranoc.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Nadchodzę!

Po naszym domu od kilku dni pałęta się duch...chodzi i straszy z rękoma uniesionymi w górze: " Uuuuuuuuu". Oficjalnie trzeba zanotować, że młodsze dziecię samo chodzi. Jeszcze bardzo ostrożnie, tracąc czasami równowagę, cicho drepce w swoich bamboszach po pokoju. Nie możemy się przyzwyczaić :P
p.s  Piątego dnia stał się cud! Nasz mały psiak odnaleziony! Chłopiec go znalazł i zadzwonił. Warto jednak było obwiesić całą okolicę kartkami. Uff...jeszcze trochę i by nas babcia dziewczynek podtopiła morzem łez.
p.s 2 Grzywa jednak podcięta.

środa, 2 listopada 2011

Newsy ze świata

Ciągle coś się dzieje...na świeżo uciekł nam dzisiaj mały czworonóg...no koszmar jakiś, uciekł przez dziurę w płocie ok południa i mimo wielkich poszukiwań i zjeżdżenia całej okolicy nie ma go. Polazł głupek przed siebie... Jestem taka zła...poza tym nie miłym incydentem, jakoś powoli wylizujemy się z choróbsk. Zosia dziś już poszła do przedszkola i wróciła strasznie szczęśliwa ( szkoda, że mało kto podzielał dziś jej radość). Za to Hanulce powiodło się gorzej. Dostała antybiotyk( to mój pierwszy antybiotyk podany dziecku, dostałam od Pani Doktor anty-ideologicznego kopa i zgodziłam się ), miała początek zapalenia oskrzeli, wysokie nocne gorączki i majaki, a gardło czerwone jak truskawka w sezonie. Więc poszło już bez ale...chciałam pomóc dziecku. I jest wielka poprawa! Już nawet na spacery wychodzimy. I wiecie co? Czy ja kiedyś mówiłam, że nie lubię jesieni? To bzdura, ależ ja kocham taką jesień :P Niech trwa aż do marca.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...