Muszę o tym napisać, bo czasem jest tak, że wychodząc z teatru wciąż jesteśmy pod wielkim wrażeniem tego co właśnie zobaczyliśmy, to coś skłania nas do refleksji i nie pozwala tak po prostu zapomnieć. Takie było najnowsze przedstawienie Wrocławskiego Teatru Lalek " Co krokodyl jada na obiad?" w reżyserii Jarosława Kiliana, które dziś miałam przyjemność zobaczyć razem z dziećmi z Zosi przedszkola. ( jako ta mama wciąż nie pracująca zostałam na chwilę opiekunem grupy :)) To było coś niesamowitego. Na deskach teatru zostały opowiedziane dwie różne historie, chyba te najbardziej znane z książki " Takie sobie bajeczki" Rudyarda Kiplinga ( twórcy "Księgi dżungli").
„W dawnych, bardzo dawnych czasach, Kochanie, słoń wcale nie miał żadnej trąby ... i w tych dawnych, bardzo dawnych czasach żył sobie jeden Słoń, a raczej Słonik. Słoniątko o nieposkromionej ciekawości..."
... tak zaczyna się pierwsza historia, która jest opowieścią o ciekawskim słoniku, który bez przerwy zadaje pytania. To opowieść, która nie tylko w zabawny sposób tłumaczy nam dlaczego od zawsze słonie mają takie długie trąby, ta opowieść jest troszkę opowieścią o każdym z nas- poznającym świat, zauważającym fakt, że świat się zmienia a my zmieniamy się wraz ze światem.
Druga historia podobała mi się jeszcze bardziej, bo przecież historia kota to historia o wolności, mimo iż człowiekowi udało się udomowić krowę, konia i psa to kot pozostał do końca zwierzęciem wolnym, podążał zawsze własnymi ścieżkami i chodził dokąd chciał. I tak jest do dziś.
„Lepiej własną iść ścieżyną, choćbyś ciemną szedł doliną” – śpiewa Kocur i dodaje: „Lepsza taka kocia rada, niż zapchana autostrada”.
Historie te i innych jedenaście można odnaleźć w książce " Takie sobie bajeczki " Rudyarda Kiplinga, o której to właśnie marzyć zaczynamy i wpisujemy ją na listę wanted. Ale same historie pokazane na scenie nie były by aż tak niesamowite gdyby nie scenografia autorstwa Józefa Wilkonia i Inez Krupiński. Tak to właśnie ogromne rzeźby tego Józefa Wilkonia ( i tu przydała się moja znajomość książki "Psie życie", bo od razu odgadłam autora rzeźb) stanęły dziś na deskach teatru, piękne, naturalne i tak strasznie prawdziwe. Z grubo ciosanego pnia, zaledwie z kilku uderzeń siekiery powstały kształty naznaczone charakterem i indywidualnością. Małpa nie jest tylko małpą reprezentującą gatunek, ale także postacią bezczelną o wielkiej sile przebicia. Wąż zajęty swoimi sprawami, wygląda jakby coś knuł podstępnie na boku, a słoń beztroski i bardzo naiwny został zaopatrzony we wrodzone zdumienie nad światem.
Polecamy ogromnie! Naprawdę warto wybrać się na to przedstawienie.