niedziela, 28 sierpnia 2011

Tajna receptura

To co wszystkie dzieci lubią najbardziej to bańki mydlane. U nas oczywiście ta zabawa  również jest zawsze na topie, o każdej porze dnia. Wszystko jest wspaniale do momentu kiedy panna Zofia samodzielnie puszczając kolorowe bąbelki nie kontroluje ruchów ręki, w której trzyma buteleczkę z magicznych płynem i wylewa jej całą zawartość. Robi to za każdym razem, a za nic w świecie nie dopuści do sytuacji kiedy to ktoś inny podtrzymuje jej butelkę. My też kochamy puszczać bańki ale tylko przez kilka minut, potem zawsze dochodzi do smutku, złości i rozczarowania, że płynu brak. Wiele razy próbowałam odtworzyć samodzielnie recepturę płynu do baniek ale nigdy mi się to nie udawało. Bańki nigdy nie były takie jak z "kupnego".
Ha! Ale teraz wszystko się zmieni. Dziś na wrocławskim rynku pan Lech zdradził nam tajemniczy przepis na wspaniały płyn do robienia ogromnych baniek mydlanych, a ja wasza lojalna koleżanka szybko się z wami tą "tajemnicą" dzielę :P Jutro sami będziemy próbować swoich sił w ogrodzie.


Przepis na płyn do baniek mydlanych :
  • 500ml "Fairy"
  • 5 litrów wody
  • 2 łyżki cukru pudru( kto by pomyślał :P)

czwartek, 25 sierpnia 2011

Wszystko przez nudę :P

Gdyby nie nuda, która ogarnęła Rodziców pewnego wieczoru i wyciągnęła na zwariowaną imprezę nie było by dzisiejszego popołudnia. Na nocnych zawodach wakeboardingu, rodzice jak najbardziej poważni i odpowiedzialni zadali sobie pytanie : "Czemu nie?". I tak oto dzisiejsze upalne popołudnie spędziliśmy we wrocławskim Wake Parku ( kolejne miejsce, które warto odznaczyć na mapie Wrocławia) stawiając pierwsze ślizgi na wodzie. Tata dziewczynek posiada "magiczne" predyspozycje do takowych sportów więc bez żadnych problemów ciągnięty linką pomknął niczym wiatr a nawet pokusił się skubany o kilka skrętów. Gorzej było z Matką. Ona wręcz przeciwnie: na wstępie zaliczyła tysiąc nurkowań ( pewnie nie jeden widz tego przedstawienia pomyślał, że rybki przyszła pooglądać) ale po którejś z kolei próbie, deska dała za wygraną i pomknęła po płaskiej tafli wody unosząc Matkę prawie w powietrzu. Nie trwało to, co prawda, zbyt długo ale dało mnóstwo satysfakcji i energii do kolejnych prób. Można by się było przyczepić do matczynej pozycji na wake'u ale...płynęła :P
 
I jeszcze coś do posłuchania, mój chwilowy hit :


środa, 24 sierpnia 2011

Na poważnie

Uwielbiam obserwować dziewczynki w nowych sytuacjach. A dziś sytuacja była naprawdę poważna. Panna Zofia pierwszy raz odwiedziła maminy salon fryzjerski i zasiadła na tym samym fotelu co mama ma w zwyczaju. I choć Zofia lubuje w długowłosych księżniczkach swoją nową fryzurą jest zachwycona i prezentuje ją z dumą. A jaki jest powód tego pospolitego ruszenia? A taki, że owa Panna stanie w szeregach przedszkolaków już za kilka dni. Jestem podwójnie dumna :P Poniżej sesja długowłosa tak na pamiątkę i Zosiowy nowy image.

wtorek, 23 sierpnia 2011

O reklamie!

Już wszystko tłumaczę...kiedyś postanowiłam, że nie będę na moim blogu umieszczała żadnych reklam i właśnie to postanowienie łamię. Bo jak odmówić firmie, która powstała na laptopie po drugiej stronie stołu?, jak odmówić reklamy komuś, kto właśnie spełnia swoje marzenia,  kto godzinami wisząc z głową w ekranie co wieczór śmiał się, płakał, uderzał pięścią w stół i krzyczał z radości?.  Jak odmówić Jego "dziecku" ? Chyba nie można odmówić...
Także mam zaszczyt przedstawić wam portal, dzięki któremu łatwo i szybko można zamówić jedzenie na wynos. Na stronie nasze-smaki.pl  znajdziecie ofertę ponad 500 lokali gastronomicznych z całego kraju. Zaglądając tam codziennie możecie zgarnąć kupony rabatowe o wartości 10zł, a raz w tygodniu ( co pewnie będę reklamowała :P) zaproszenia na kolacje w różnych miastach Polski. Wkrótce pojawią się również ciekawe artykuły oraz aktualne promocje w lokalach umieszczonych na portalu. Oooo i będzie mojemu M również miło( mi zresztą też) jak dołączycie do nas na facebooku. Zapraszam serdecznie.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Jednoręki bandyta

A więc jak jest? Jest już dobrze chociaż następnego dnia wyglądało to jeszcze gorzej niż po samym oparzeniu. Wielkie, odstające bąble na całej dłoni zmusiły nas jednak do wizyty w szpitalu, która to ściągnęła nas na ziemię i przestaliśmy być rodzicami " na luzie". Pani doktor na izbie przyjęć nie pozostawiła na nas suchej nitki i dostało nam się nieźle za brak natychmiastowej reakcji. Czułam się jak dziecko na dywaniku u dyrektora, w dodatku ten wzrok Pani doktor, która od razu nas zaszuflatkowała jako młodych, nieodpowiedzialnych i mających wszystko gdzieś rodziców...Ech to nie była miła wizyta. Skończyło się na szczęście happy endem i teraz tylko codziennie męczymy dziecko kąpielami w szarym mydle i zmianą opatrunku. Hania pięknie się do jednoręczności przystosowała, chociaż uparcie próbuje się pozbyć swojej osobistej kukiełki po kilka razy dziennie :) Będzie dobrze!!!

p.s Dziękuje Wam za wszystkie zaciśnięte kciuki i słowa otuchy. Cudownie, że jesteście ze mną w takich chwilach.

A teraz apel do wszystkich rodziców: jeśli kiedykolwiek wasze dziecko poparzy się wylewając coś na siebie lub dotykając rozgrzanego przedmiotu pierwsze co należy zrobić do schłodzić miejsce co najmniej 10 min zimną wodą - te 10 min sprawi, że schłodzimy tę warstwę poparzenia, która znajduje się pod skórą. I to jest najważniejsze!! Następnie należy natychmiast udać się do szpitala, "nawet ze śpiącym dzieckiem pod pachą" i pozwolić działać fachowcom. Nie natłuszczamy powierzchni, nie psikamy pantenolem ( podobno nadaje się tylko na poparzenia słoneczne, nie głębiej), nie wkładamy zmrożonych przedmiotów ( zbyt duża różnica temperatur i można uszkodzić skórę). Jeśli dziecko jest grubo ubrane i wyleje na siebie wrzątek zostawiamy dziecko w ostatniej warstwie przylegającej do skóry i tak schładzamy. Nie wolno ściągać ostatniej warstwy ubrania dlatego, że może być przywarta do poparzonego naskórka, który wyrwiemy ściągając np podkoszulek.
I oby nigdy do takich sytuacji nie doszło...

piątek, 12 sierpnia 2011

Jest problem

Chyba pierwszy taki, którym przejęłam się na serio... Hania dziś miała nieszczęśliwy wypadek. Pod moją nieobecność( właśnie tworzyłyśmy z Zosią artystyczne dzieło malując farbami w ogrodzie) czekając na swój obiad dziecię okrutnie przykleiło swoją lewą dłoń do maksymalnie rozgrzanego piekarnika. Niestety wygląda to bardzo źle, skóra wewnątrz dłoni pomarszczona, dłoń wciąż płonie, są małe pęcherze... wrzask i łzy były okrutne i trwały naprawdę długo. Przyznam szczerze iż mimo wiem, co trzeba robić w takich wypadkach miotałam się : raz wkładałam dłoń do zimnej wody, raz wsadzałam coś z zamrażalnika do potrzymania, raz psikałam pantenolem, raz dmuchałam...w końcu padła ze zmęczenia, łkając jeszcze przez sen. Jest mi tak strasznie żal tej bezbronnej istotki i tłumię w sobie ogromną złość na pozostałych dwóch mieszkańców naszego domu, że przeoczyli ten moment... Nie wyobrażam sobie jak będzie raczkować przez następne kilka dni...To będą ciężkie dni.

Kino i One

W roli głównej : One. Z. - fizycznie trzylatka, emocjonalnie brakuje jej jeszcze kilku miesięcy. Inteligentna lecz nieokiełznana, słowo "nie" działa na nią jak płachta na byka. Zapatrzona w księżniczki i w O. Ulubiony kolor : różowy. O.- trzylatka pełną parą, spokojna i spolegliwa, bardzo poważnie podchodząca do tematu. Ustępująca, wrażliwa na krzywdę( często popisową) Z. Ulubiony kolor : żółty.
Od rana czas w domu Z. upływał pod znakiem małych kłótni i nieporozumień. Gdy przyszła godzina zero z wielką ekscytacją jak na skrzydłach Z. pobiegła mijając płot by porwać O. w wir przygody. Obie matki tłumaczyły jak będzie i co będzie, i dlaczego, i w jaki sposób... Chyba wszystko zostało powiedziane. Z uśmiechem i niesłabnącą cierpliwością Z. i O. odczekały na autobus i niczym na latającym dywanie przeniosły się w świat wielkiej galerii, świateł, sklepów i zapachów. Jak w wojsku maszerowały trzymając dłoń matki Z. Ona zaś z wielką satysfakcją i dumą wkroczyła do miejsca pachnącego prażoną kukurydzą. Była dumna. 
Dziewczyny z radością w oczach i śliną na ustach przyjęły w podarunku pudełka wypełnione po brzegi mocno soloną przekąską( tak wiem wiem, nie zbyt zdrowo :P). Jak prawdziwe kinomanki prowadzone instynktem wkroczyły do pustej sali kinowej i zajęły swoje trony.  Ich 100cm ponad chodnikami pozwoliło im widzieć jedynie pół wielkiego ekranu ale szybko zrzucając obuwie poradziły sobie z tą sytuacją. Pierwsze drżenie wywołała kosmiczna reklama uderzając w małe istotki decybelami niczym start rakiety. Potem zgasło światło. O. wciąż pytała :" Dlaczego jest tak ciemno?" Z. uspokajała : Będzie dobrze O. zaraz zobaczymy przyjaciela Kubusia" powtarzając słowa matki. Następnie milion reklam. W głowie matki Z. myśli : " ooo tu się ktoś kłóci, tu się bije, co to za przekazy, jeju to przecież małe dzieci są." Z małym stresem dobrnęła do końca. I zaczyna się film, wyczekany, ukochany, wspaniały Kubuś na wielkim ekranie. O. z wrażenia przestała jeść pachnącą kukurydzę. Z. wciąż wcinała jak zahipnotyzowana prowadząc w kółko ten sam dialog z matką : -"daj mi pić, no daj, łyyyyyyczka", - " nie wolno tyle pić w kinie bo będziesz chciała siusiu i trzeba będzie wyjść". I tak co 5 minut. Przyjmijmy ze w pierwszej połowie seansu Z. zrozumiała, że nie trzeba ciągle sięgać do pudełka z popcornem jeżeli już się wcale nie ma na niego ochoty. Dotrwały do końca, nie uciekły, nie popsuły, nie krzyczały. Śmiały się, oglądały ze zrozumieniem a matka dzielnie tłumaczyła angielskie słowa. Potem szybkie lody, małpi gaj, sklep z zabawkami, przystanek, autobus i jesteśmy w domu. Było super, idealnie, bez żadnej sytuacji, która wymagałaby od matki podniesionego głosu. Z. i O. idealnie uzupełniły się wzajemnie i sprawiły iż wyjście było prawdziwą przyjemnością.

środa, 10 sierpnia 2011

Małe, polskie San Francisco

Gdynia.Usłyszałam to porównanie w pociągu podczas podróży na Półwyspie Helskim i utkwiło mi to w pamięci. Panu, który je wypowiedział pewnie chodziło o położenie geograficzne miasta,o te pagórki, wybrzeże itd ale pomyślałam, że na pewno jest w tym coś jeszcze. To miasto mnie zachwyca, wciąga, sprawia że czuję się jak w domu, zwykły spacer ulicami i wybrzeżem Gdyni jest dla mnie ogromną przyjemnością i zabawą.  Każda, niestety tylko jednodniowa, wizyta sprawia iż zakochuję się w Gdyni coraz bardziej. Marzę o tym by przyjechać tam na dłużej i stać się choćby na chwilę jej mieszkańcem. A może ktoś z Was jest z Gdyni szczęściarze?
 zdjęcia : internet
p.s Jutro przeprowadzam eksperyment pod tytułem : "Trzylatka i druga jeszcze nie trzylatka w kinie oraz miś o bardzo małym rozumku."

wtorek, 2 sierpnia 2011

Pierwsze razy

Młodsza Siostra podczas wakacyjnych szaleństw miała okazje spróbować wielu rzeczy po raz pierwszy, i w sumie nie oczekując wielkiego entuzjazmu z jej strony( trudno wymagać od niemowlaka by czerpał radość z rzeczy nieznanych), entuzjazm ten otrzymałam. Piasek pod nogami, zimna woda w morzu, głośna muzyka, nowi ludzie, podróże pociągiem i rejsy statkiem, nowe miejsca i zapachy...wszystko to było przeżywane z ogromną przyjemnością, o czym bardzo głośno przekonywała innych współwakacjowiczów. Nie mówię już że to pierwsza podróż z łóżeczkiem turystycznym. Fakt było kilka wieczorów małej szarpaniny i ciągłego wstawania ale tłumaczę to siódmym mieszkańcem Hankowej buzi. Żeby tak słodko nie było po kilku dniach zaczął się mały bunt przy każdej próbie włożenia do wózka, co działo się z konieczności niestety często(  to częste wkładanie doprowadziło do brzydkiego odparzenia, które na pewno nie było dla niej komfortowe). Także nie było łatwo. Przy mojej wysokiej tolerancji ekstremalnych Hanuśkowych wyczynów zadrżałam tylko raz gdy usłyszałam Zosiowy krzyk : " Haniu nie wolno się wspinać po schodach" Odwróciwszy się ujrzałam małego alpinistę w połowie naprawdę bardzo wysokich i stromych schodów.
p.s Nie będę wspominać Hani pierwszego upadku z łóżka na kafle i guza na pół czoła, bo będzie mi wstyd. Przecież myślałam, że posiedzi spokojnie kilka sekund.


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...