Szukałam przepisu, który zadowoli moją przyjaciółkę, od wielu lat wiernie i niezmniennie zakochaną w Lizbonie. Jejciu ile się o tych pasteis nasłuchałam, jakie są pyszne, jak mi nie raz ślinka leciała i w myślach wyobrażałam sobie jak mogą smakować. Te prawdziwe, właśnie z Belem. Jej opowieści przyprawiały mnie o marzenia senne o tych ciastkach. Dziś postanowiłam zaskoczyć przyjaciółkę i spróbować zbliżyć się do ideału. Oczywiście ideał to nie tylko składniki, to również atmosfera tego miejsca, klimat i ludzie, którzy to miejsce tworzą. Obiecałam sobie, że kiedyś osobiście urządzę ucztę moim kubkom smakowym stojąc przed kawiarnią Pastéis de Belém i zachwycając oczy widokiem pomyślę: żyć,nie umierać. I dziś też tak pomyślałam choć w domowym zaciszu. I albo moja kochana przyjaciółka była bardzo miła albo rzeczywiście byłam bliska ideału :)
Zaczęło się strojenie, przebieranie się, ubieranie na siebie wszystkiego co się da. Nasz hit ostatnich kilku dni : babciny beret na głowę, rogal na twarzy i maszerujemy po całym domu...
Miotam się ostatnio wśród moich nastrojów : raz się wściekam, za chwilę śmieję się z byle czego, raz mi gorąco, potem spię w swetrze bo mi zimno, raz mi słabo, później mam tyle energii, że nie umiem w miejscu usiedzieć. Druga rzecz to burza smaków : jejciu mam na coś ochotę, otwieram lodówkę, biorę gryza i mam dosyć. Raz słone, raz słodkie. Jakieś mnie dziwne mdłości łapią, jakieś zawroty, drzemki w ciągu dnia... Nie jest łatwo ale ja wierny optymista powtarzam sobie : jeszcze kilka tygodni. Z przyjściem wiosny i drugiego trymestru wszystko się zmieni!
Gdy słyszę po obiedzie: " Nie ma nic słodkiego??" odrazu biorę się do roboty :) Dziś czekoladowe ciasteczka z rodzynkami i suszonymi śliwkami. Czyli szybkie coś z niczego. Przepis zaczerpnięty od Dorotuś.
Tłusto, słodko, pysznie i bez wyrzutów sumienia. Pierwszy raz ulubione chrusty wyszły spod mojej ręki. Moja ciocia robi przepyszne! Ale nie pytając jej o przepis sama wyszperałam jakiś by móc zaeksperymentować. Wyszły wyśmienite, takie miękkie i chrupiące jednocześnie. Posypałam toną cukru pudru bo go uwielbiam. Poprostu palce lizać. Myśl, że mogę się nimi zajadać do woli i nikt mi nie powie, że z tego powodu przytyję - bezcenna! Wszystkim chrusto i pączko-zjadaczom życzę dziś wszystkiego najlepszego.
...
Dziś już lepiej, lepiej choć noc nie należała do najprzyjemniejszych. Dziś dostałam od męża mój smakołyk. Jak ja go uwielbiam. Serek oczywiście :) Szybko znika z kuchennego blatu. Pozostaje po nim tylko zapaszek. I kiedy kilka dni później zastanawiamy się z mężem co się popsuło w lodówce, okazuje się, że sprawcą wciąż unoszącego się zapachu jest mój kochany Rustique. Mniam.
Taaaaak... przychodzą czasem takie dni jak ten, kiedy wstaje rano po ciężkiej nocy (Zosi czwórki wychodzą) i nie mam siły na nic. A w głowie gonitwa myśli, kłębią się problemy i obowiązki. Karmię małą a myślami wyciągam mięso z zamrażalnika, odkurzam cały dom, w myślach patrzę na zegar i widzę, że już po 11 więc zbieram się do wyjścia na spacer. Ach tak a ja jeszcze nie zjadłam śniadania...W biegu jem śniadanie. Wychodzę i nie umiem się cieszyć białym, pięknym parkiem iskrzącym w słońcu. Nie umiem się dziś skupić na niczym. Wszystko się nagle kumuluje w jednej małej głowie i paruje... Niestety są takie dni jak dziś, które chcemy zakończyć w momencie kiedy się rozpoczęły.
Na pocieszenie w biegu ulepiłam znane mi już ciasto na drożdżówki. Tym razem wersja z jabłkami, cynamonem i rodzynkami. Wszystko w wersji dla mojego małego alergika. Zamiast mleka UHT - mleko w proszku Bebilon Pepti, zamiast masła- margaryna bezmleczna Maryna, zamiast jajka kurzego- jajka przepiórcze. Później wyszłam z domu na 4h i całkiem o cieście zapomniałam. Ale urosło, bułki się upiekły więc zjadam je i zakańczam ten dzień.
Wciąż sypie, ciągle pruszy i zawiewa. Zaspy śniegu niedługo sięgną naszych okien na drugim piętrze... Czy to się kiedyś skończy? Nie żebym narzekała, ale już nie pamiętam jak wiosna wygląda.
I w czym tu nadzieję pokładać? Może narty, deska?
A może zapasy?
Zalegają mi te śliwki suszone w lodówce jeszcze od Świąt, wiec się za nie dziś zabrałam. Chlebek wyszedł pyszny ale to zasługa przypraw. Dodałam tymianek i kminek w sporej ilości bo lubię :)
Bazą do wypieku chleba jest oczywiście przepis Liski, choć zrobiłam jak zwykle trochę po swojemu. Swoją drogą strasznie ciężko wyrabia się żytnie chleby ręką...Dlatego robię to tylko chwilkę do momentu wymieszania składników. Niemam nigdy siły na wielominutowe wyrabianie ciasta. Może mnie kiedyś mikser zastąpi...Kto wie.
W sumie były dziś trzy chleby ale dwa poszły się na imprezę urodzinową znajomego mamy. Chlebomania trwa.