Sprzedam dom za miejsce na Harvardzie
Jakiś czas temu dragonfly z bloga W Krainie Fiołków napisała do mnie proponując pewien temat do dyskusji. Po lekturze artykułu w sobotnich Wysokich Obcasach sama długo myślałam o tym wszystkim co zostało w nim opisane. Zastanawiałam się : Czy takie rzeczy dzieją się naprawdę? Przeczytajcie i napiszcie jakie jest Wasze zdanie na ten temat.
Dragonfly napisała :
Drogie Mamy Kosmitki!Czy posłałybyście dziecko na Harvard lub Yale, gdybyście miały taką możliwość? Na pewno. a gdybyście jej ...nie miały?
Ile możemy poświęcić, by zapewnić dzieciom lepszy start? Wszystko? Trochę? Ile to jest "trochę"?
Proszę przeczytajcie artykuł z zeszłotygodniowych Wysokich Obcasów i napiszcie , co na ten temat myślicie: Edukacja - nie wydatek, lecz inwestycja.
Czy zgadzacie się, że tylko po "Harvardzie" ludzie są wybitni/ fajni/ nietuzinkowi ?
Jakiś czas temu pisałam na swoim blogu o świetnym przedszkolu Montessori we Wrocławiu i o moich marzeniach, żeby moje młodsze dziecko uczęszczało do tego przedszkola. Wyobraźnia moja pracowała pełną parą i uwierzyłam Pani, która tak pięknie mówiła o tym przedszkolu, że da ono dziecku lepszy start... Kiedy jednak usłyszałam kwotę 920zł miesięcznie + jeszcze koszty wyżywienia pogodziłam się z myślą, że nas na to nie stać. Nigdy, nawet przez ułamek sekundy przez przez głowę nie przeszła mi myśl, żeby sprzedać mieszkanie, samochód i jednak na upartego rozpocząć edukację mojego dziecka właśnie tym przedszkolem.
OdpowiedzUsuńCzytając ten artykuł zastanawiałam się jak myślą Ci rodzice, którzy są w stanie sprzedać dom i wydać majątki na edukacje swoich dzieci. Wciąż się zastanawiam po co? By mieć kawałek papieru? Wierzę, że jeśli dziecko ma w sobie to "coś" co sprawia, że wyróżnia się z tłumu szarej masy dzieci to nie potrzebna mu najlepsza szkoła by osiągnąć z życiu sukces. Samo z siebie będzie pragnęło i dążyło do pewnych rzeczy. A tu rola rodzica polega na tym by to wszystko pielęgnować i pomagać. Ale nie aż takim kosztem.
Nie wiem może jestem jeszcze za młoda by myśleć w tych samych kategoriach co rodzice wspomnieni w artykule... sama dopiero co byłam takim dzieckiem, któremu nigdy nie płaciło się za edukacje( nie licząc opłat za zwykle przedszkole)
Opisane w artykule przypadki są jednak dla mnie wyjątkami. Widać, że te dzieciaki chcą. Chce im się być kimś ważnym i pewnie nawet bez tej świetnej szkoły osiągnęłyby znaczące sukcesy.
Myślę, że w rzeczywistości więcej jest dzieci, które odkąd tylko pamiętają całe dnie mają zawalone zajęciami dodatkowymi, niczym marionetki w teatrze poruszają się po ścieżce kariery ułożonej przez rodziców. I niestety nawet z " znaczącym papierem" giną gdzieś w tłumie prowadzeni całe życie przez innych za rękę. To dla mnie taka lekka patologia, kiedy rodzic uważa, że dziecko jest jego własnością i chce mu zaplanować całe życie.
Nie, nic za wszelka cenę. To swego rodzaju poświecenie rodziców i dziecka. Nauka ponad wszystko. Jestem zwolenniczką złotego środka,cenię sobie zwyczajność życia, a to dla mnie skrajność i swego rodzaju snobizm. Być może zbyt mocno przeceniam rozwój emocjonalny, społeczny i uczuciowy dziecka, ale czy nie to jest podstawą wszelkich pozniejszych ważnych wyborów naszego dziecka i gwarancją jego szczęścia. Oczywiście ważne, by dostarczać dziecku sensownej rozrywki umysłowej i uważnie przebierać cały ten informacyjny śmietnik, jednak dajmy tez dziecku wybór i nie realizujmy się przez własne dziecko. Bo przecież dziecko wychowujemy dla świata nie dla siebie. Czytając ten artykuł poczułam się przygnieciona ogromem odpowiedzialność jaki spada na rodziców i dziecko. Z własnej chęci ale pod finansowa presja to zbyt duże obciążenie , by poczuć się wolnym.Wolnym człowiekiem. Oddając się nauce można przecież obrać inną równie satysfakcjonującą drogę.
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie, Asiu, za publikację. :-)
OdpowiedzUsuńJa zacznę od tego, ze sama z przyjemnością postudiowałabym na Harvardzie lub Yale. Gdybym mogła, posłałabym tam dzieci. Nie dla prestiżu, ale dlatego, że to niesamowite uczelnie. Niesamowite pod każdym możliwym względem.
O ile nie wygram w Lotka, tak się jednak nie stanie. I nie jest to dla mnie żadna tragedia, nie mam poczucia, że dzieci coś stracą. Nie przyszłoby mi do głowy zastawić dom. Życie jest ciekawe także poza Ivy League. :-)
Ostatnie zdania Karoliny bardzo mi się podobają.